Nie jesteśmy gotowi na elektryczną mobilność… I tak naprawdę tymi słowami mógłbym zakończyć test – Mercedes EQC. Nie jest gotowa Polska B, w tym moje miasto – Białystok, a nawet nie jest gotowa Polska A, o wiele bardziej rozwinięta gospodarczo, społecznie i kulturowo. Do bycia drugą Norwegią pod względem produkcji zielonej energii brakuje nam plus-minus trzy tysiące lat, a nasz rząd nie pomaga – nie oszukujmy się, ale taka jest prawda.

Kilka faktów. Teoretycznie ruszył program dofinansowań pojazdów elektrycznych w 2019 roku nad którym pieczę sprawował Fundusz Niskoemisyjnego Transportu. Ministerstwo Energii zgromadziło na koncie 560 milionów polskich złotych, które miały trafić na powyżej wspomniane dofinansowania na zakup pojazdów elektrycznych, na rozbudowę infrastruktury stacji ładowania w tym również stacji domowych. Wnioski ruszyły, leżą tam gdzieś na kupce i nabierają mocy prawnej. Nie przeszkodziło to jaśnie wielmożnym panom zarządzającym w 2019 roku wypłacić sobie 600 tysięcy polskich złotych za ciężką pracę. Zapytacie co dalej? – już mówię.
Jaśnie wielmożni panowie robią nowelizację ustawy i pieczęć nad elektromobilnością sprawuje NFOŚiGW (Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej). Ruszył kolejny program dofinansowań, tym razem może nie program widmo, który, kulturalnie ujmując, okazał się fiaskiem. Jaśnie wielmożni panowie tym razem na rozwój elektromobilności przeznaczyli 150 milionów polskich złotych, a tak naprawdę to na trzy programy. Niewiele.
Pierwszy z nich to „zielony samochód”, przeznaczono na niego kwotę 37,5 miliona złotych i miał trafić do 2 tysięcy szczęśliwców. Jak ktoś jest dobry z matematyki to już wie, że można było teoretycznie otrzymać 18 750 polskich złotych (czyli połowę tego, co wcześniej nam obiecano), a jakie kryteria trzeba było spełnić? Już mówię. Trzeba mieć status „osoby prywatnej” w salonie i kwota, za jaką możemy nabyć samochód, to maksymalnie 125 tysięcy – Mercedes EQC nie mieści się w tej kwocie. A więc co możemy w tych pieniądzach nabyć? Same małe wypierdki, jakimi są: Renault ZOE, Škoda Citigo-e, Peugeota e-208, Opla Corse-e, Nissana Leaf i Volkswagena e-up! (ten wykrzyknik nie ja dodałem, tak się nazywa to auto… swoją drogą, to chyba pierwszy samochód z wykrzyknikiem w nazwie). Złożono 241 wniosków, z czego beneficjentów dofinansowań będzie znacznie mniej, gdyż nie każdy przejdzie weryfikację. Dalej.

Program drugi zwie się „eVAN” przeznaczono na niego 70 milionów polskich złotych. Tak naprawdę to nie powinienem o nim w ogóle wspominać, gdyż nie ma na niego zgody Komisji Europejskiej, no, ale wniosek można złożyć i czekać na cud. Osób wierzących w cuda na 38 milionów rodaków jest 48 osób.
Program trzeci zwie się „Koliber”, czyli ukłon w stronę taksówkarzy. Jaśnie wielmożni panowie przeznaczyli na ten program 40 milionów i można było teoretycznie wyrwać do 25 tysięcy złotych. Ile wniosków złożono? Ano imponującą liczbę równą zero.
Ogólnie to polscy zieloni aktywiści złożyli wnioski na mniej niż 5% budżetu dopłat. Nie wróży to rozwoju elektrycznej mobilności w Polsce, jednak to temat rzeka, a to w końcu test Mercedesa EQC, o którym jeszcze nie wspomniałem jeszcze ani słowa.
Aha, jeszcze tytułem wstępu, pan Ireneusz Zyska z Ministerstwa Klimatu prawi: “Dopłaty do samochodów elektrycznych jeszcze się pojawią, ale nie będzie to priorytet. Zamiast tego ministerstwo chce już zacząć kierować wsparcie na samochody wodorowe”.

Może coś o Mercedesie EQC? Już zaraz.
Śledzę na bieżąco dosłownie wszystkie informacje związane z samochodami elektrycznymi, rozwojem infrastruktury, programami dofinansowań, ale styczności z suszarkami miałem tyle, co przysłowiowe „kot napłakał”. Jeździłem Renault Zoe, Teslą S, no i Nissanem Leaf. Żaden z nich nie urwał mi niczego, no może przyśpieszenie Tesli było zdecydowanie na plus.
Lokalna infrastruktura.
Poczyniłem przygotowania przed jazdą testową. Przyznaję, to trochę dziwne uczucie googlować, gdzie znajdują się stacje benzynowe, tfu! Stacje prądowe! A więc, 300-tysięczne miasto ma 16 ładowarek wedle map, tzn. nie sam Białystok tylko jego obszar plus 10 kilometrów ekstra – z czego prawie połowa to ładowarki salonów samochodowych i sklepu Decathlon, które, wiadomo, działają w godzinach ich pracy. Mamy aż jedną darmową ładowarkę z której oczywiście korzystałem, ale działa ona jak krew z nosa i opowiem o tym później. Rejestrować się na stacji Greenway nie chciałem, kto, u licha, to wymyślił, żeby móc zatankować, trzeba się zarejestrować. Podjeżdżam autem, podpinam ładowarkę, czekam, czekam i jeszcze raz czekam, płacę, dziękuję i do widzenia. Krótko, zwięźle, łatwo i tyle w tym temacie. Wyobraźcie sobie sytuacje: jesteście głodni, idziecie do żabki po bułki i pani wam odpowiada „przykro mi, nie mogę panu sprzedać tych bułeczek, chodź ma pan na nie pieniądze, proszę usiąść, wypełnić formularz, podać imię, nazwisko, nazwisko rodowe, imię matki, imię ojca i rozmiar buta, wtedy my wyślemy panu kartę członkowską, którą sparuje pan ze swoją kartą kredytową, no i wtedy będę mogła panu bułeczki sprzedać” – ABSURD.

Jeszcze dwa słowa o stacjach ładowania. Zajechałem na jedną stację, która widniała na mapie jako czynna, przyjechałem na miejsce i okazała się nieczynna. Kolejna stacja, a konkretnie to centrum handlowe, w którym niby jest ładowarka, ale wygląda na to, że J. K. Rowling ją montowała i znajduje się ona na peronie 9 i ¾, i tylko magowie mają do niej dostęp, a ja nim nie jestem. Straciłem godzinę i stwierdziłem, że jak będzie trzeba, to będę testował tego EQC na lawecie!
Ekologia – przecież tyle się o niej mówi w kontekście samochodów elektrycznych!
Posłużę się danymi z lipca 2020 roku a propos struktury energii elektrycznej w Polsce. Prawie 47% to węgiel kamienny, niemal 27% to węgiel brunatny, a ledwie 11% to tak zwana zielona energia, pochodząca z elektrowni wiatrowych bądź wodnych. Do tego dochodzą gazowe i przemysłowe, które stanowią niespełna 16%. To bardzo mało, aby móc mówić w kontekście zeroemisyjności. Nie zrozumcie mnie źle, nie twierdzę, że samochody spalinowe są ekologiczne, są przyjazne naszym lokalnym muchom i komarom – nic z tych rzeczy. Nie przedstawiajmy samochodów elektrycznych jako zeroemisyjne skoro ich paliwo takie nie jest, a piją go całkiem dużo.

Tak, wiem, sporo rodaków mieszka w domach jednorodzinnych i ma dostęp do gniazdka i może w niespełna 30 godzin naładować do pełna naszego Mercedesa EQC. Może tez kupić Wallboxa i skrócić ten czas do 11 godzin, ale to wciąż to samo nieekologiczne paliwo. Tak, wiem, zaraz ktoś powie, że można zainstalować w naszym domu fotowoltaikę i mieć zieloną energię. Równie dobrze można postawić farmę wiatrową… ale to są dodatkowe koszty.
Co ciekawe, producent ze Stuttgartu chce za 20 lat oferować flotę nowych aut osobowych neutralnych pod względem emisji CO2 w ramach wizji o nazwie ,,Ambicja 2039’’. Wątpię że się uda, ale trzymam kciuki. Tak się składa, że całkiem niedawno Mercedes-Benz EQC trafił na warsztat kontroli środowiskowej rzeczoznawcy Tüv Süd. Ta kontrola środowiskowa opiera się na bilansie ekologicznym, w którym bada się wpływ samochodu na środowisko przez cały cykl jego życia, począwszy od wydobycia surowców, przez produkcję i użytkowanie aż po ostateczną utylizację.

Kontrolę środowiskową Mercedesa EQC 400 przeprowadzono na dystansie przeciętnego cofania liczników importowanych samochodów do Polski, czyli dwustu tysięcy kilometrów. Cieszę się, że nie jest to zamiatane pod dywan „W porównywalnych warunkach produkcja pojazdu elektrycznego wiąże się z wytworzeniem większej ilości CO2 niż w przypadku pojazdu konwencjonalnego. Szczególnie dużej ilości energii wymaga bowiem produkcja ogniw akumulatorowych”. Jakoś producenci nigdy o tym nie wspominają, a przecież mowa o pojazdach przyjaznych dla środowiska. Warto tutaj dodać, że Mercedes kupuje energię z krajowych farm wiatrowych.
Bilans ekologiczny Mercedesa EQC 400 na dystansie 200 tysięcy kilometrów wygląda następująco: produkcja emituje 16,4 tony CO2, jeśli akumulatory ładowane są z typowego miksu energetycznego UE, a podczas użytkowania dochodzi kolejne 16 ton CO2. W sumie wyemitowana ilość CO2 wynosi 32,4 tony. Gdyby przełożyć to na nasze realia, sporo ton trzeba by było jeszcze dołożyć.

Kontrola środowiskowa dotyczy nie tylko emisji CO2, eksperci biorą pod uwagę skład materiałów do budowy auta. Mercedes EQC, ważący 2495 kilogramów, składa się ze stali i żelaza (39%), stopów lekkich (23%), materiałów polimerowych, tj. tworzyw sztucznych (18%). Istotna jest również ilość materiałów pochodzących z recyklingu. Dla przykładu: tapicerka zwana ,,Response’’ wykonana jest z butelek PET, komora silnikowa wykonana jest z surowców odnawialnych takich jak konopie, wełna i papier. W Mercedesie EQC z materiałów w 100% przyjaznych środowisku powstaje sto elementów np. kołki dociskowe, nakrętki, łączniki kablowe o łącznej masie 55,7 kilo – czy to dużo, czy mało, sam nie wiem. Mercedes-Benz zapewnia, że 85% materiałów użytych do budowy samochodu nadaje się do recyklingu, pozostałe 15% nadaje się do spalenia w domowym piecu. Co zatem z akumulatorami, które zabijają dzieciństwa, marzenia wielu aktywistów klimatycznych. Mercedes-Benz zdefiniował cztery etapy recyklingu akumulatorów:
- ponowne użycie: w tym przypadku ponowne przetwarzanie ogranicza się do czyszczenia i wymiany części o ograniczonym okresie użytkowania np. bezpieczników (emisja CO2 – nieznana);
- naprawa: wymiana poszczególnych modułów (emisja CO2 – nieznana);
- reprodukcja: całkowite rozłożenie akumulatora na części składowe, wymiana zużytych komponentów (emisja CO2 – nieznana);
- odzysk materiałów: recykling i odzysk cennych materiałów (emisja CO2 – nieznana).

Jaśnie wielmożny wąsaty panie, testuj pan wreszcie ten samochód!
No, dobra!
Swoją drogą, to zastanawia mnie jedna, ale bardzo istotna rzecz… Jak to, u licha, możliwe, że Mercedes-Benz lider w kwestii wprowadzania innowacji na rynek przychodzi na uroczystość w momencie, gdy już wszystkie szampany z malinką zostały wypite? Z tym, że wszystkie, to może trochę przesadziłem. Jest jeszcze BMW – z tymi gagatkami to też ciekawa historia, bo mają na rynku elektryczne i3 już sporo czasu, a elektrycznego SUV-a nie mają… Co prawda, zaraz będą mieli iX3… Jednak Audi jest już dobre 2 lata na rynku z modelem e-tron, Jaguar z modelem I-Pace tyle samo, Tesla z modelem X aż 5 lat! Chociaż tego ostatniego dżentelmena nie powinienem tutaj w ogóle zestawiać, bo obsługi w naszym kraju nie ma żadnej, a ten butik na Wilanowie, to póki co śmiech na sali.

EQ, czyli rodzina w 100% elektryczna
Gdzieś tam w materiałach prasowych czytałem, że jest to GLC, ale elektryczne i ładniejsze. Postanowiłem podejść do sprawy naukowo i skorzystać z metrówki i co nieco pomierzyć. Porównałem jak wygląda gabarytowo na tle SUV-a GLC, ale normalnego, nie udawanego nadwozia coupé – a więc:
- EQC jest niższe o 2 centymetry i mierzy 1,62 metra;
- EQC jest węższe o 0,6 centymetra i mierzy 1,88 metra;
- EQC jest dłuższe o 10,7 centymetra i mierzy 4,76 metra;
- EQC wewnątrz to toczka w toczkę GLC, z tym że mamy z przodu mniej miejsca nad głową o 2 centymetry, a z tyłu 2,5.
Swoją drogą, to spotkałem się z wieloma opiniami jaśnie wielmożnych księciuni – dziennikarzy motoryzacyjnych, że brakuje im w dizajnie EQC „czegoś kompletnie innego, nietypowego”, czegoś na wzór np. unoszonych drzwi w Tesli X, czy też elektrycznych lusterek Audi e-trona. Kompletnie się z tym nie zgadzam, jestem pewien, że sztab Mecenasa dobrze wie, co robi. To znaczy – wie czego oczekują od nich klienci. Przód auta prezentuje się bardzo dostojnie, obło i aerodynamicznie. Podobają mi się te niebieskie smaczki na światłach, symbolizujące przynależność do elektrycznej rodziny EQ. Jak już jesteśmy przy światłach, a konkretnie to przy przednich światłach, to robią niesamowite wrażenie w nocy. Ta bardzo modna listwa łącząca tylne reflektory powędrowała w modelu EQC również na przód auta.


Wydaje mi się, że Mercedes EQC jest pierwszym autem z tego typu bajerem. Ludzie w nocy oglądali się za tym autem, jakbyśmy się poruszali jakimś statkiem kosmicznym. Jest to gadżet z cyklu niepotrzebny, ale musisz go mieć! Cała sylwetka Mercedesa EQC jest bardzo ładna. Jak nie lubię SUV-ów i w zdecydowanej większości nie podobają mi się, tak ten mnie się podoba. Dizajnem zewnętrznym deklasuje GLC, a także GLC udające nadwozie coupé. Jedyne zastrzeżenia mam do opcjonalnych 21-calowych felg AMG, które, owszem, wyglądają na aucie tak, że nie wyobrażam sobie innych, ale… Po pierwsze, to zostawiacie na myjni ręcznej zawsze minimum 2 złote ekstra i nie łudźcie się, że będzie inaczej. Po drugie, jeśli jesteście pedantem/pedantką, to macie minimum 10 dodatkowych minut na myjni (chodzi mi o mycie plus przetarcie na sucho). Po trzecie, jeśli udacie się Mercedesem EQC do studia detalingowego i nie skasują od was zawczasu dużo więcej pieniędzy, to macie to jak w banku, że przy następnej wizycie (w ramach zemsty) w najlepszym wypadku przedziurawią wam tylko opony.

Zwróćcie, proszę, uwagę, jak on nisko siedzi. Czyżby chodziło o regulację prześwitu? Nie. Nie ma takiej możliwości w EQC. Nie łudźcie się, że kupujecie SUV-a, w którym latacie sobie beztrosko po krawężnikach, po leżących policjantach, po drogach nieutwardzonych… Gaz w podłogę i niech się dzieje wola niebios – mam SUV-a i nic nie jest mi straszne. Owszem, jest. Producent podaje, że model EQC ma 13 centymetrów prześwitu, co jest poziomem raczej dla nadwozi typu sedan, a nie SUV. Dla porównania GLC ma minimum 5 centymetrów ekstra, ale trzeba było gdzieś upchać bateryjki. Do tego dochodzi masa wynosząca niemal 2,5 tony, dołóżmy do tego 4 dorodnych pasażerów, plus ich bagaże i mamy 3 tony – waga ciężka.

Mercedes EQC, czyli motoryzacyjny iluzjonista Harry Houdini
Spoglądasz na niego i nabierasz się, że jest to pełnoprawny SUV, a nim nie jest. Jeździsz nim po krawężnikach oraz leżących policjantach jak sedanem, gdy tylko postanowisz całą tylna ośką zjechać z krawężnika, to szorujesz podwoziem o asfalt. Co tu się dzieje?! Przecież siedzę wysoko jak w pełnoprawnym SUV-ie… No właśnie, ot cały Harry Houdini. Swoją drogą miejsca na pokładzie jest tyle, co w Mercedesie GLC, czyli wystarczająco dla czterech osób dorosłych i to pokaźnych rozmiarów. Gdyby ktoś się zastanawiał, czy baterie wpływają na ilość miejsca w bagażniku, w którym pod podłogą schowano zestaw kabli, to odpowiedź brzmi – NIE.

Bagażnik Mercedesa EQC legitymuje się solidną pojemnością 500 litrów, a po złożeniu tylnej kanapy – 1460. Warto dodać, że kanapa dzieli się w proporcjach 40/20/40 i tworzy płaską podłogę bez progu załadunkowego. A zatem, zamawiając czarnego Mercedesa EQC, możemy otwierać zakład pogrzebowy i to nie byle jaki, bo ekologiczny.

Kiepskie argumenty
Udałem się do lokalnego lasku, aby zaczerpnąć świeżego powietrza i pomyśleć co nieco o tym, jak nas, klientów, kuszą producenci oraz święte krowy (ludzie piastujący najważniejsze stołki w państwie). Dofinansowania – wydaje mi się, że wystarczająco wyczerpałem temat, może nie wspomniałem tylko o tym, że myślenie włodarzy jest takie: trochę damy dofinansowania, ale tylko ludziom „biednym”, czyli takim, który decydują się na zakup małego wypierdka za 125 tysięcy złotych, mogąc go mieć za połowę ceny z konwencjonalnym napędem, w dodatku o niebiosa lepiej wyposażonego. Tak więc, albo wspieramy rozwój elektromobilności i granty na zakup auta elektrycznego należą się każdemu, niezależnie od jego ceny, albo nie dajemy nikomu i nie musimy udawać, że jesteśmy za rozwojem elektromobilności.

Zielona tablica – jest fajna, owszem. Mniej widać na niej zabite muchy i komary. Podoba mi się. Korzystanie z buspasa – argument „za” tylko na chwilę, bo gdy tylko pojawi się więcej aut elektrycznych na drogach ten przywilej przeminie z wiatrem. Zresztą jest on bardzo ryzykowny. Wyobraźcie sobie taki scenariusz: korek, wolny buspas, wciskasz pedał gazu, cyfrowe zegary wyświetlają w aglomeracji miejskiej już 150 kilometrów na godzinę i żegnamy się z prawem jazdy na 3 miesiące. Jeśli nie stracimy prawa jazdy w pierwszym tygodniu, to dopisywało nam szczęście i stracimy je w drugim. Darmowe parkowanie – to również argument na chwilę, na którym zaoszczędzimy plus-minus 100 złotych, a większość kontrolerów i tak nam mandat wystawi i później stracimy tylko czas na tłumaczenia jaśnie wielmożnym panom, że my przecież płacić nie musimy.
Dużo kosztuje
Poniżej mamy wszystkie jednostki elektryczne oferowane w Mercedesie EQC. Trzeba przyznać, że lista jest imponująca!
Nomenklatura | Cena (brutto) | Napęd | Moc w KM / moment obrotowy w Nm | Przyśpieszenie 0 – 100 km/h |
400 4MATIC | 334 900 | Elektryczny | 408 / 760 | 5,1 |
Zostawiamy w salonie minimum 335 tysięcy złotych, a wersja, którą miałem przyjemność testować kosztuje prawie 395. Dla porównania: spalinowe, benzynowe GLC o nomenklaturze AMG 43 4Matic, z 3-litrami pod maską w widlastym układzie V6, wypluwające 390 koni pociągowych, rozpędzające się o 0,2 sekundy szybciej do pierwszej paczki, otwiera kwota 299 tysięcy. Daje to do myślenia.

Jednak Mercedes EQC ma sporo argumentów za swoją wysoką ceną i nie mam tu na myśli tylko osiągów rodem ze startującego samolotu, kiedy to już uruchomią się silniki odrzutowe. Jest cholernie dobrze wyposażony, a to, co dołożono w testowym egzemplarzu, to bardziej SHOW niżeli użyteczne rzeczy. Nie mam tutaj na myśli opcji typu lakier, dodatkowi asystenci wspomagający bezpieczeństwo jazdy czy też obowiązkowy pakiet stylizacyjny AMG. Mam na myśli rzeczy typu: Pakiet ENERGIZING, który nastawi za nas muzykę, oświetlenie ambientowe, włączy perfumy, uruchomi dedykowany masaż przypisany do jakiegoś tam programu; albo strefa Wellnes, w której poćwiczymy z naszym Mercedesem w trakcie jazdy. Moim zdaniem to jednorazowe, zbędne gadżety. Moja idealna konfiguracja wyszła za 381… także 14 tysięcy zaoszczędziłem!

Coś za dużo go chwalę
Nie chce się powtarzać, że nie lubię doklejonych tabletów. Nie chce się powtarzać, że działają imponująco, a przy tym wyglądają tandetnie, bez klasy. Nie chce się powtarzać, że chylę czoła przed działaniem najlepszego w klasie sterowania głosowego MBUX, chociaż mam jedno zastrzeżenie, jeśli jesteśmy już przy nim. Otóż mądry Mercedes EQC pokazał mi tylko 2 ładowarki w Białymstoku, a mapy ładowarek mówią, że jest ich 16. Co prawda, sam się przekonałem, że kłamią, ale na pewno jest ich więcej niż 2! Nie chce się powtarzać, że wyświetlacz Head-Up z nawigacją 3D robią genialną robotę. Nie chce się powtarzać, że bardzo sobie cenię ergonomię współczesnych Mercedesów. Nie chce się powtarzać, że cenię je, że wciąż mamy trochę guzików, dźwigienek, którymi posterujemy naszymi fotelami, radiem, klimatyzacją, które w dodatku bardzo ładnie wyglądają. Nie chce się powtarzać, że mamy bardzo dobre fotele z doskonałą regulacją odcinka lędźwiowego.

Pomacałem go. I mam dwa rażące zastrzeżenia. Po pierwsze, ta jakby półka w tunelu środkowym giba się góra-dół nieprzyzwoicie mocno, przy czym też trzeszczy. Po drugie, to nigdy nie otwierajcie do końca szyb – wnętrze nie schodzi się z karoserią i Mercedes rozwiązał ten problem przyciemniając szyby u dołu. Osoby mało spostrzegawcze pewnie nigdy tego nie zauważą, a spostrzegawcze dostrzegą od razu.

Podoba mi się ta miedź
A konkretnie to chodzi mi o te plastikowe wstawki w kolorze miedzi na nawiewach – bardzo gustowne. Nie oszukujmy się, to typowy Mecenas. Dodatkiem jest cerata na desce rozdzielczej, powyżej wspomniane wstawki miedziane, no i na próżno w nim szukać twardych plastików, jakie spotkamy np. w Mercedesie GLB (mowa o dolnych częściach drzwi). Oczywiście na pokładzie nie mogłoby zabraknąć wykończenia w tunelu środkowym à la „czarne pianino”, na którym doskonale widać nasze odciski palców i nie jest możliwe utrzymanie go w czystości dłużej niż 5 minut.

Zasięg
Złamałem schemat prawda? W kontekście samochodów elektrycznych mówi się głównie o zasięgu, dosłownie wszystko inne schodzi na dalszy plan, nawet jeśli w danym aucie debiutowałaby jakaś innowacyjna funkcja pokroju wyrzutni rakietowych, które strzelałby w użytkowników hulajnóg elektrycznych, którzy wjeżdżają rozpędzeni na przejścia dla pieszych z sygnalizacją świetlną, która wyświetla czerwonego ludzika… To i tak o tym aucie mówiono by „zeroemisyjny SUV Mercedes EQC jest w stanie przejechać na jednym ładowaniu imponujące 400 kilometrów”, a nie, że jest w stanie obezwładnić pozbawionych umysłów szatanów na hulajnogach elektrycznych.

Nie będę się rozwodził w kwestii zasięgu. Bo i po co. Bateria do wyboru jest jedna i legitymuje się pojemnością 80 kWh, spalanie w moim teście wahało się pomiędzy 22, a 27 kWh na 100 kilometrów. Wynik 22 był bez problemu do osiągnięcia przy włączonej klimatyzacji, gdy poruszałem się w aglomeracji miejskiej – bez brawury i przy włączonym trybie odzyskiwania energii z hamowania na maksimum. Tryb ten zwie się „D – -” i tak naprawdę bardzo się polubiliśmy, bo dzięki niemu nie używałem praktycznie wcale hamulców. Co prawda, do wyboru mamy jeszcze inne tryby takie jak:
- D -, czyli średni stopień rekuperacji
- D, czyli niski stopień rekuperacji
- D +, czyli żeglowanie
- D auto, czyli rekuperacja oparta o ECO Assist.
Szczerze? To powinny istnieć tylko dwa tryby D auto, a także D – -. Gdyby ktoś pytał, jak je uruchamiamy, to za pomocą łopatek przy kierownicy, które zazwyczaj służą do zmiany biegów.

Spalanie na poziomie 30 kWh osiągałem wówczas, gdy nieustannie pokazywałem innym uczestnikom ruchu, co Mercedes EQC potrafi. Rachunek jest więc prosty. Zasięg EQC waha się pomiędzy 300, a 350 kilometrów. Chodź sądzę, że da się osiągnąć deklarowane ponad 400 przy włączonym trybie Max Range, który zmienia nasze auto w zająca ze złamaną nogą. Wiemy, że ma potencjał szybko pokicać, ale gips mu na to nie pozwala. Tryb Max Range zmienia nas w króla/królową przepisów drogowych, gdyż nie pozwala nam poruszać się z większa prędkością, niż ta, którą wskazują znaki. To taki tatuś machający w nasza stronę palcem, mówiący „nie wolno”. Aha, zapomniałbym, na jedynej darmowej białostockiej ładowarce 15% naładowałem w niespełna 2h – więc szału nie ma.

Prowadzenie. Mercedes EQC to śpiący wulkan, który jak wybucha, to robi to bezdźwięcznie, ale z niszczycielską mocą
Wspominałem już, że Mercedes EQC to motoryzacyjny iluzjonista Harry Houdini, prawda? Ano przypominam, że ma nadwagę i waży niemal 2,5 tony, ale skutecznie tę wagę ukrywa. Poczujemy ekstra kilogramy zjeżdżając z impetem z krawężnika, poczujemy je również, jeśli postanowimy uprawiać skoki narciarskie na leżących policjantach i poczujemy je, gdy obezwładni nas duch Nikiego Laudy i lokalne ulice zmienią się w nitkę toru F1.
Mercedes EQC (naprawdę aż trudno mi w to uwierzyć, że to piszę) prowadzi się bardzo dobrze. Prowadzi się pewnie, a to za sprawą nisko umieszczonego środka ciężkości. Gdyby ktoś się zastanawiał, czy ma problem ze skutecznym hamowaniem, skoro ma nadwagę, to śpieszę z wyjaśnieniem – ma ogromne heble i po zdecydowanym ich wciśnięciu wypadnie wam proteza. Układ kierowniczy jak na me gusta działa za lekko, co prawda, trochę ratuje sytuację tryb Sport, ale wciąż sporo brakuje do ideału. Co do pracy zawieszenia – mimo tego, że nie jest pneumatyczne (jak u konkurencji), to ciężko mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Dobrze redukuje przechyły nawet przy wyższych prędkościach, dobrze zbiera nierówności pomimo 21-calowych felg. Nikt raczej nie powinien narzekać na brak pneumatyki, może poza purystami tego rozwiązania.

Mamy dwie suszarki, każda z nich wypluwa po 204 konie elektryczne. Uczciwie, po jednej na oś. Konie, które zaprzężone są z przednią osią, poganiamy delikatnie i czule lejcami, mówiąc do nich ciepłym i spokojnym głosem – wio…, a one wtedy odpłacają się nam spokojną i wydajną jazdą naszą karocą. Natomiast konie, które zaprzężone są z tylną osią, poganiamy batem z kolcami i zamieniają naszą karocę w bardzo nieprzyzwoitą, wręcz wulgarną. Przyśpieszenie jest nagłe, brutalne, wgniatające w fotel, a najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że w środku panuje taka cisza, że chce się rozmawiać szeptem. Zupełnie inaczej odbieramy bodźce z przyśpieszenia, niż gdy jedziemy autem z napędem konwencjonalnym, kiedy nasz mózg, nasze ciało poniekąd przygotowuje się do nagłego przyśpieszenia, a to za sprawą silnika robiącego głośno brum-brum, czy też kierowcy, który robi groźną minę, i wiemy mniej więcej czego możemy się spodziewać. Tutaj absolutnie nie wiemy, kiedy wybuchnie bezszelestnie wulkan, poza synoptykiem za kierownicą. Obłęd. Mercedes EQC przyśpiesza zawsze ponadprzeciętnie dobrze, a kaganiec założono mu na 180 kilometrach na godzinę. Zapewne w celu maksymalizacji zasięgu. Nieistotne.

Gdyby ktoś pytał, to nie lubię prowadzić Mercedesa EQC i bardzo dobrze, że dostałem go tylko na weekend. Czuwały nade mną niebiosa oraz stale włączona aplikacja Yanosik. Jak ja nie straciłem prawa jazdy na 3 miesiące, korzystając z buspasów, to sam nie wiem. To nie jest tak, że chciałem szybko jeździć – nic z tych rzeczy. Nie czujemy kompletnie w tym aucie prędkości – wciskasz pedał gazu, spoglądasz na tablety w jakimś tam określonym celu, a na szafie o 50 kilometrów za dużo! Auto jest nieprzyzwoicie dobrze wyciszone, do kabiny nie docierają (dosłownie!) żadne dźwięki z zewnątrz. Jest to klasa S z tym, że bez silnika…

Podsumowanie
Ściągam kapelusz w geście uznania. Pierwszy elektryczny Mercedes EQC to niemal kompletne auto, ale jako kolejne w garażu. Przy obecnej infrastrukturze do jego komfortowej obsługi musi upłynąć jeszcze wiele wody w rzece, aby móc potraktować EQC jako jedyne auto w rodzinie. Napawa mnie optymizmem fakt, że rozwój Mercedesów w kontekście aut elektrycznych będzie zdecydowanie szybszy niż rozwój naszej rodzimej infrastruktury…
Dzięki za jazdę Auto Idea Mercedes-Benz
Test Mercedesa GLA (kliknij tutaj)
Skala wąsa



