
Amerykańska ikona motoryzacji typu pony car – Ford Mustang w pierwszej odsłonie, tak zwany dziki koń z prerii Ameryki Północnej w swej podróży z krainy kokainy, słońca, bikini do polskiej Ziemi Świętej. Jak się odnajduje w obecnie otaczającym go środowisku?!

Na początek krótka lekcja historii, Ford Mustang zadebiutował w 64 roku w NY. Premierę auta transmitowały wtedy trzy amerykańskie stacje telewizyjne. Galopujący koń kierowany był przede wszystkim do młodych ludzi, symbolizował on wolność, nieskrępowanie a także siłę – testowany egzemplarz wyjechał z fabryki w roku 67. Co ciekawe, jednym z pomysłów na nazwę prezentowanego pony cara było ,,Allegro’’ – tak jak nasz największy portal z ogłoszeniami.


Przebył daleką podróż ze słonecznej Californii do Sokółki – małej miejscowości w województwie Podlaskim. Dlaczego nazwałem ją Ziemią Świętą ? Otóż w 2008 roku w parafii św. Antoniego wydarzył się cud eucharystyczny, dla zainteresowanych polecam starego dobrego wujka Google. W jakiej jest obecnie kondycji? Widać na załączonych zdjęciach, nie zmagał się rok w rok z deszczem, śniegiem i solą. Być może nie będę do końca obiektywną osobą co do oceny Mustanga, gdyż miałem okazję jeździć tylko wersją z artykułu, wersją II w luksusowym wydaniu Ghia z czasów kryzysu paliwowego ze skromnym silnikiem 2,3 litra, a także nową seria VI w wersji GT z pięciolitrowym V8.


Co do wyglądu, wiadomo, są gusta i guściki, znajdą się psychofanatycy każdej generacji. Mi osobiście kręcą się wąsy, wzrasta tętno, jeżą włosy na rękach i dostaję ślinotoku na widok I generacji Mustanga ubranego w nadwozie dwudrzwiowe hardtop. Wygląda po prostu obłędnie! Z każdej strony, z której na niego patrzę – ma w sobie to coś. Czuje się ten seksapil, wolność, siłę – zwłaszcza patrząc na auto z tyłu, o której wspominał producent.


Porównując gabaryty takie jak długość, szerokość, rozstaw osi – I generacja Mustanga wcale się praktycznie nie różni od obecnie produkowanej VI generacji. Ja, mierzący 175 cm w kapeluszu na tylnej kanapie I serii, mając przed sobą całkiem pokaźnego konia płci męskiej – czułem się swobodnie, natomiast w serii VI jak kot w za małym transporterze podczas trasy do weterynarza. Opisując to jednym słowem (przepraszam, muszę z dużych liter) – DRAMAT. Tak, wiem, obecnie produkowane auta klasy GT takie już są.


Zajrzyjmy zatem pod maskę. Zdecydowanie postawi tutaj kilka namiotów fanatyków Mustangów, otóż jest to najbardziej pożądana wersja 289-tki HiPo (high performance) o pojemności 4,7 litra w widlastym układzie V8 o mocy 271 koni amerykańskich. Ów silnik został wyprodukowany jedynie w 13 tysiącach egzemplarzy, tę konstrukcję wybrał słynny Carol Shelby, by wypromować Mustanga w świecie motosportu.


Wrażenia zza kierownicy są takie jak byśmy prowadzili Transatlantyk. Auto zostało stworzone do pokonywania komfortowo dalekich dystansów, zdecydowanie najlepiej czuje się na długich prostych. To nie tak, że auto nie skręca – to nie o to chodzi, nie jest to auto, którym będziemy mieli świetną zabawę na górskiej serpentynie. Fotele są bardzo wygodne, lecz nie ma mowy tutaj o czymś takim jak trzymanie boczne. Dźwignia zmiany biegów nie jest seryjna, jest to Hurst – wersja dla prawdziwych macho z cojones wielkości co najmniej pomarańczy. Świetnie leży w dłoni. Mustang bardzo ochoczo przyśpiesza, co prawda skrzynia musi się odrobinkę zastanowić – wcisnął pedał gazu… co ja powinnam zrobić? – chyba powinnam zredukować bieg! O dziwo, jak na te lata nie szarpie, działa płynnie, co prawda nie jest to DSG od Volkswagena, ale i tak – chapeau bas.


Podsumowując moją krótką przygodę z Mustangiem I generacji – zakochałem się! Jest to miłość od pierwszego wejrzenia, która stale rosła im bardziej się poznawaliśmy, czego nie mogę powiedzieć o współczesnej generacji.

Wyobrażam sobie naszą wspólną piękną podróż poślubną… nie kupowałbym mu kwiatów, dobrego whisky (sobie owszem), tylko umył, zatankował do pełna, obrał azymut na zachodzące słonce, schłodził odrobinkę łokieć, a w tle przygrywałyby hity pokroju Queen – Bohemian Rhapsody… oj tak, byłoby cudownie!
Skala wąsa



