A gdyby tak…

Wprowadzić do naszego systemu egzaminacyjnego Wojewódzkich Ośrodków Ruchu Drogowego „selekcję chamów”, która polegałaby na rozmowie z wykwalifikowanym psychologiem, a później skutkowałaby egzaminem z „kultury na drodze” (teoretycznym i praktycznym). Oczywiście niezbędne byłyby zajęcia teoretyczne z tejże dziedziny i byłyby o niebo lepsze niż te 30-godzinne lekcje z teorii, w których przyszli kierowcy uczą się w 90% niepotrzebnych i nieprzydanych rzeczy. Mogłaby być to niezłej klasy rewolucja na naszych drogach! Jesteś cham, to nie nadajesz się na drogę. Są autobusy, metro, pociągi – dasz sobie radę.

Umówmy się. My, Polacy, jesteśmy kiepskimi kierowcami, a uważamy się za doskonałych. Jest wiele patologii wśród wszystkich uczestników ruchu i jest na to jedno tylko lekarstwo – kultura osobista – SERIO.

Podeprzyjmy moją hipotezę „Kultury, Chamie!” kilkoma przykładami.

Diametralnie zmniejszyłyby się korki.

Znamy z życia sytuację, kiedy stoimy na światłach i przejeżdża przez nie na zielonym świetle pięć samochodów, a nie dwadzieścia pięć. Jest to cholernie irytujące i tracimy przez to wiele nerwów, tym samym naszego zdrowia. To wszystko przez to, że na pole position stoi cham, który ma gdzieś innych uczestników ruchu. A gdyby był kulturalny jak inni uczestnicy, którzy są przygotowani do ruszenia, wówczas rozwiązałoby to wiele problemów. Po pierwsze, wszyscy dotarlibyśmy szybciej na miejsce. Po drugie, nie stracilibyśmy ułamka cennego zdrowia. Po trzecie, ma to aspekt również ekologiczny, a no bo najnormalniej w świecie spalimy mniej wielebnego paliwa.

Dostawalibyśmy zdecydowanie mniej mandatów.

Nawiązując do powyższego, należy podkreślić, że naturalnie, gdy będą mniejsze korki, to będziemy się mniej śpieszyć (przynajmniej teoretycznie). Kulturalny kierowca wie, że jedzie się prawym pasem, a zatem znika problem wyprzedzania po prawej, a w ekstremalnych przypadkach poboczem, gdy dwóch chamów jedzie obok siebie z tą samą prędkością. Ponadto kulturalny kierowca ostrzeże przed niebieskimi innych uczestników ruchu „mrugnięciem światłami”, tym samym staje się patronem naszego domowego budżetu. Chyba nie muszę wspominać o tym, że propaguje ideę niesienia pomocy bliźniemu. 

Dobitnie poprawiłoby się nasze samopoczucie.

Nie każdy kierowca jest na tyle sprytny, żeby się płynnie i bezstresowo włączyć do ruchu na zatłoczonej ulicy. Znajdą się tacy, którzy się, przysłowiowo, zagotują, a to niesie za sobą wiele negatywnych konsekwencji. Bardzo możliwe, że pod wpływem nerwów spowodują wypadek, albo rozładują emocje na kimś najbliższym np. na dziecku siedzącym na tylnej kanapie. Bohaterem w pelerynie okaże się kulturalny kierowca, który się przytrzyma i wpuści mniej sprytnego kierowcę, pozdrawiając go przy tym serdecznym uśmiechem. Jestem pewien, że ten przemiły gest naładowałby go pozytywnie na cały dzień.

Mielibyśmy definitywnie mniej wypadków.

Wyobraźmy sobie sytuację. Jedziemy autostradą i wyprzedamy innych uczestników ruchu lewym pasem, jak Pan  Bóg przykazał, i trafiamy na chama, którego nie interesują inni uczestnicy. Liczy się wyłącznie jego dobro i wygoda, a on właśnie chce wyprzedzić inny samochód. Nie ma dla niego znaczenia, że ktoś inny może aktualnie wyprzedzać, że może spowodować wypadek, w którym ucierpią osoby trzecie, nie ma dla niego znaczenia, że przyczynia się do szybszej wymiany hamulców i opon innego uczestnika ruchu. Naturalnie, że taki kierowca nie zdałby egzaminu z „kultury na drodze” i nie byłoby tematu. Każdy kulturalny kierowca wie, że trzeba najpierw spojrzeć w lusterko, bo ktoś może aktualnie wyprzedzać.

Mógłbym wymieniać pozytywne aspekty bycia kulturalnym na drodze bez końca. Niestety, zdaje sobie sprawę, że nikt z jaśnie wielmożnych panów nie zgodziłby się na wprowadzenie czegoś tak rewolucyjnego i wspaniałego. Morał tego widzimisię jest taki – bądźmy kulturalni na drodze, wyjdzie to nam wszystkim na dobre.